Rodzicielstwo to cała masa różnych mniej i bardziej istotnych spraw, z których składa się każdy dzień z dzieckiem. To nasza więź z nim, a także to, jak się do dziecka odnosimy i, jaki mamy na nie wpływ. To uczucia, które nam towarzyszą. Rodzicielstwo to układanie do spania, zmienianie pieluch, wybieranie przedszkola czy szkoły, rozmowy, uczenie przestrzegania obowiązków, kłótnie i niezliczone obawy. Nad każdą z tych rzeczy potrafimy się długo zastanawiać i głęboko je przeżywać. To też część rodzicielstwa. A myślicie na co dzień o całości? O tym, do czego to wszystko ma zmierzać? Czyli, co jest dla Was najważniejsze w rodzicielstwie? I czym jest według Was wychowanie? Nasze wyobrażenia na ten temat potrafią ulegać zmianom, w miarę jak nabieramy doświadczenia. Warto jednak jakieś wyobrażenia mieć. W przeciwnym razie łatwo się w tej rodzicielskiej codzienności pogubić.
Dobre rady
Macie czasem wrażenie, że im więcej dostajecie informacji i rad na temat tego, jak powinniście postępować wobec swoich dzieci, tym bardziej czujecie się pogubieni i nieudolni? Ja tak. Rodzice mają teraz dostęp do bardzo szerokiej wiedzy na temat rozwoju i psychiki dziecka, a także przeróżnych aspektów wychowania. Jeśli tylko chcemy i potrafimy szukać, znajdziemy rzetelne informacje na każdy chyba temat. Na niezliczonych blogach i instagramowych profilach, w magazynach o wychowaniu, na specjalistycznych webinariach i kursach. Co z tego, kiedy bywają sytuacje, w których nijak nie potrafimy tej wiedzy zastosować. I chwile albo całe dnie, kiedy nam się zwyczajnie nie chce. Kiedy jesteśmy zbyt zmęczeni, zdenerwowani albo zniechęceni ciągłym powtarzaniem tych samych schematów. I, kiedy cała wiedza, którą mamy, skutkuje tylko większymi wyrzutami sumienia. W końcu wiemy, co powinniśmy zrobić, a i tak działamy wbrew temu.
W odnalezieniu się w rodzicielstwie nie pomaga też fakt, że informacje, które dostajemy są bardzo często sprzeczne ze sobą. Z jednej strony stoją specjaliści zajmujących się problemami związanymi z rodzicielstwem. Większość z nich wypowiada się w duchu rodzicielstwa bliskości i porozumienia bez przemocy. Zgodnie z nimi, wychowanie nie powinno się opierać na przymusie. Godzi to w podmiotowość dziecka i jego poczucie własnej wartości. Co więcej, utrudnia zbudowanie z nim silnej i opartej na zaufaniu więzi. A to ona powinna być podstawą dobrego rodzicielstwa.
Z drugiej strony wciąż słyszymy, niejednokrotnie nieproszone i niechciane, rady od babć, cioć, koleżanek i różnych wujków-dobra-rada. Bardzo często sprzeczne z tym, czego się wcześniej naczytaliśmy. Sprowadzają się one często do stwierdzenia, że jak będziemy “ulegać” dziecku – czyli właśnie unikać zmuszania (np. usypiać je na rękach, pozwalać na to, żeby samo decydowało o tym, czy zje obiad, akceptować płacz i krzyk), to nam młody czy młoda wejdzie na głowę. A wtedy, to już sobie z nim na pewno nie poradzimy!
Wychowanie oparte na relacji czy wartościach?
Współczesne podejście do wychowania, oparte w dużej mierze na efektach badań psychologii rozwojowej, koncentruje się wokół potrzeb dziecka. Jesteśmy coraz bardziej świadomi dziecięcych emocji oraz możliwości poznawczych i w większym stopniu dostosowujemy do nich nasze reakcje i oczekiwania. Bardziej dbamy o to, by budować z dzieckiem silną więź i kształtować u niego właściwe poczucie własnej wartości. Chcemy, żeby znało swoje mocne strony i rozwijało się zgodnie z indywidualnymi predyspozycjami i zainteresowaniami. Wszystko to sprawia, że powoli odchodzimy od jakichkolwiek form przymusu – zarówno w wychowaniu, jak i w nauczaniu.
Takie nastawienie do wychowania, charakterystyczne dla rodzicielstwa bliskości, w filozofii pedagogiki określa się ogólnie mianem pajdocentryzmu. U jego podstaw stoi założenie, że człowiek jako taki jest z natury dobry i chętny do poznawania świata. Jeśli tylko pozwolimy, żeby rozwijał się w zgodzie ze swoimi wrodzonymi predyspozycjami, to wyrośnie na mądrą, dobrą i kompetentną osobę. Rolą rodzica jest wobec tego przede wszystkim zaspokojenie potrzeb biologicznych, emocjonalnych i poznawczych dziecka. Tak, żeby stworzyć mu odpowiednie warunki do rozwoju.
Kierunkiem przeciwstawianym pajdocentryzmowi jest aksjocentryzm, który bardziej odpowiada temu, jak tradycyjnie wyglądało wychowanie. Koncentruje się on nie na potrzebach dziecka, ale na wartościach, które są mu przekazywane. Według tego podejścia w każdym z nas tkwi zarówno dobro, jak i zło. To, w którą stronę pójdziemy, zależy przede wszystkim od wychowania. Jeśli dziecko ma “wyjść na ludzi” musi zostać odpowiednio pokierowane. W tym przypadku rola rodzica nie ogranicza się tylko do podążania za potrzebami i zainteresowaniami dziecka. Polega na tym, żeby mu wpoić określone normy kulturowe uznawane w danej społeczności i uwrażliwić na obiektywne wartości.
Jeśli chcielibyście o aksjocentryzmie i pajdicentryzmie poczytać więcej, zajrzyjcie do książki profesora Jana Zubelewicza „Filozofia wychowania. Aksjocentryzm i pajdocentryzm” (dostępna w formie PDF tutaj).
„Bezstresowe” wychowanie kontra tradycyjna dyscyplina
Za rozróżnieniem aksjo- i pajdocentryzmu stoi jedna podstawowa myśl. Zgodnie z nią tradycyjne wychowanie jest nie do pogodzenia z dominującym dziś w psychologii podejściem skoncentrowanym na potrzebach dziecka. Musimy zdecydować, czy zależy nam bardziej na przekazywaniu obiektywnych wartości, czy na zaspokajaniu indywidualnych potrzeb dziecka. A podstawową potrzebą dziecka jest poczucie bezpieczeństwa, które zapewniamy mu poprzez budowanie relacji. Wobec tego wydaje się, że musimy wybrać pomiędzy wartościami a relacją. Wychodzi na to, że jeśli opieramy wychowanie na dbaniu o dziecięce poczucie bezpieczeństwa, to zaniedbujemy przekazywanie wartości. A jeśli wychowujemy w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, to nici z naszej głębokiej relacji z dzieckiem. Nie ma szans, żeby to pogodzić, bo każda droga wiąże się z zupełnie innym myśleniem i spojrzeniem na rodzicielstwo.
Ciekawe jest to, że – choć pewnie nie zdajemy sobie z tego sprawy – w praktyce też wielu rodziców stawia taką alternatywę. Albo tradycyjne wychowanie i brak więzi z dzieckiem albo rodzicielstwo bliskości i niewychowane, rozwydrzone bachory. Zwolennicy nie-wchodzenia-na-głowę z dużym sceptycyzmem podchodzą do tego, co określają jako “wychowanie bezstresowe”. Wiadomo: “Teraz to dzieci takie rozwydrzone, bo bezstresowo chowane!” i “Kiedyś to była dyscyplina i dzieciak znał swoje miejsce i miał szacunek do dorosłych, a teraz to robią, co chcą!”. Znacie to? Pewnie tak.
Podejrzewam też, że zdarzyło Wam się poznać rodziców, którzy w ogóle nie zwracają uwagi swoim dzieciom. W obawie, że byłaby to przemoc. Takich, których “bombelki” tłuką Wasze dziecko w piaskownicy i roznoszą każde miejsce, w którym się znajdą. A oni nie reagują, bo przecież trzeba pozwolić dziecku na zachowania zgodne z jego etapem rozwojowym i na okazywanie emocji. A że komuś tam może to przeszkadzać, to trudno. W końcu dla mnie ma być ważne przede wszystkim moje dziecko, jego uczucia i moja relacja z nim.
Relacja i wartości
W każdą stronę można przegiąć. Piszę tu o jakichś “innych rodzicach”, ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, komu się to nigdy nie zdarzyło 😉 Albo przynajmniej nie zastanawiał się, czy przypadkiem tego nie zrobił. Ile razy żałowaliście, że byliście zbyt łagodni albo zbyt surowi dla dziecka? Jak często myślicie, czy na coś pozwolić albo czy w jakiejś sytuacji reagować, czy odpuścić? Co by należało zrobić i co byłoby bardziej “wychowawcze”? Mam czasem wrażenie, że głównie z takich wątpliwości składa się rodzicielstwo. Naprawdę łatwo się pogubić w gąszczu dobrych rad, informacji z internetu i własnych wyobrażeń o tym, jakim rodzicem chce się być. Tym bardziej jak nas jeszcze nieustannie straszą, że psujemy albo dziecko, albo naszą relację z nim.
Jestem przekonana, że pomiędzy wartościami a relacją nie trzeba wybierać. Jak się przyjrzycie rodzinom, które znacie, to najpewniej też dojdziecie do takiego wniosku. Wcale nie jest tak, że jeśli będziesz dziecku pozwalać na to, żeby miało swoje zdanie, to stanie się niechybnie nieznośnym bachorem. A w przyszłości człowiekiem bez kręgosłupa moralnego. Ani tak, że jeśli będziesz odnosić się krytycznie do niektórych jego zachowań, zniszczysz jego poczucie własnej wartości. I łączącą Was więź. Przeciwnie, dbałość o relację i o przekazywanie wartości zwykle idą w parze. Rodzic, z którym dziecko jest silnie związane, z dużo większą łatwością będzie je wychowywał w tradycyjnym rozumieniu tego pojęcia. I odwrotnie, troska o to, by nasze dzieci w określony sposób ukierunkować i wpoić im pewne normy (a nie pozwalać im na wszystko), sprzyja budowaniu silnej i opartej na zaufaniu więzi. Dzięki temu dziecko czuje, że nie jest nam wszystko. Wie też, co myślimy i dobrze nas zna. Bez tego trudno o głęboką relację.
Nie dajmy się zwariować!
Szeroka wiedza i ogrom dobrych rad są przeszkodą, a nie pomocą w rodzicielstwie, przede wszystkim wtedy, kiedy nie mamy zaufania do siebie samych. Jeśli nie czuję się kompetentna, nie ufam swojej intuicji i nie potrafię “wyczuć” swojego dziecka. Wtedy łatwo zafiksowuję się na tym, co czytam i słyszę od innych. I jest duża szansa, że albo się w tych wszystkich metodach i zaleceniach pogubię, albo najzwyczajniej w świecie zacznę przeginać. Zanim więc zaczniesz przeszukiwać internet i robić wywiad ze znajomymi, warto zastanowić się, co tak naprawdę jest ważne dla Ciebie w rodzicielstwie. Jak znasz cel, łatwiej Ci będzie dobrać metody. I zdecydować, co z tego, co czytasz i słyszysz, będzie służyć Twojemu dziecku i Tobie.
Jest duża szansa, że jak się nad tym zastanowisz, to okaże się, że wcale nie masz ochoty wybierać pomiędzy wartościami a relacją. Większości rodziców zależy zarówno na tym, żeby budować z dzieckiem silną i opartą na zaufaniu więź, jak i na tym, żeby je w jakiś sposób ukierunkować i przekazać mu wartości, w które sami wierzą. Warto się czasem zastanowić, czy to, co robimy, faktycznie temu służy. Mam wrażenie, że za teorią nie-wchodzenia-na głowę stoi czasem nie tyle troska o wychowanie, co o to, żeby samemu wyjść na rodzicielskie guru. Na kogoś, kto doskonale sobie ze wszystkim radzi. Podobnie zresztą, jak za odwoływaniem się do rodzicielstwa bliskości.
Rodzicielski realizm
Można dbać jednocześnie o wpajanie wartości i o relację z dzieckiem. Warto jednak być przy tym realistą. To pomaga w tym, żeby się za często nie frustrować. Wiem, bo sama się bardzo często frustruję, że coś idzie nie tak, jak sobie wyobrażałam 😉 Mało prawdopodobne, że nasze dziecko będzie pozostawać w stanie nieustannej szczęśliwości. I, że będzie nas w każdym momencie swojego życia traktować jak najlepszego kumpla. Choćbyśmy nie wiem jak bardzo starali się o to, żeby dać mu poczucie bezpieczeństwa i dbali o łączącą nas relację. Podobnie, nawet najstaranniejsza troska o tradycyjne “dobre wychowanie” nie zagwarantuje nam, że młodzi będą od kołyski świecić przykładem wśród rówieśników i budzić swoim zachowaniem powszechny podziw otoczenia. Tym bardziej nie ma szans, żeby to wszystko pogodzić. I, żeby czasem nie czuć się bezradnie i mieć ciągłe poczucie, że jest się fantastycznym rodzicem.
Nie ma recepty na udane rodzicielstwo. Warto się jednak zastanowić nad naszymi codziennymi zmaganiami i ich głębszym sensem. Dobrze jest wiedzieć, o co nam chodzi;) Pod warunkiem, że zaakceptujemy fakt, że nie każde zdarzenie w naszym wspólnym z dzieckiem życiu będzie idealnie wpisywać się w to, co sobie wymyśliliśmy. Warto też być uważnym. Obserwować to, jak dziecko reaguje na określone sytuacje, jak się rozwija, co mu pomaga w poznawaniu świata i przezwyciężaniu trudności. Czyli po prostu dobrze je znać 😉
I wiecie co? Wiedza z internetu też pomaga. Trzeba tylko umieć podchodzić do niej z rozsądkiem. I pamiętając o tym, co dla nas jest najważniejsze. A dobre rady pomagają nawet bardzo. Jeśli tylko słyszymy je od osób, którym ufamy i wtedy, kiedy jesteśmy na nie gotowi. I lepiej, żeby to były mądre osoby!
A co pomaga Wam?