moim zdaniem, rodzicielstwo

„Weź się w garść!” czyli jak oswoić lęk

oswoić lęk

Czasy, kiedy strachem posługiwano się jako skutecznym narzędziem wychowawczym, mamy już chyba na dobre za sobą. Nie straszymy teraz dzieci. Współczesny świadomy rodzic nie opowiada bzdur o tym, co okropnego spotka dziecko, jak będzie niegrzeczne, unika stosowania kar i nie buduje własnego autorytetu na lęku. Zdajemy sobie sprawę, że lęk w żadnym wypadku nie sprzyja rozwojowi, w tym także etycznemu. Czy jednak uczymy dziecko, jak sobie z nim radzić, jeśli już się pojawi? Czy do tego wystarczy rozmawianie o emocjach? Jestem przekonana, że nie. Bardzo wiele zależy też od naszej własnej postawy. Jeśli chcemy pomóc dziecku oswoić lęk, warto najpierw się przyjrzeć temu, jak sami radzimy sobie z tym, czego się obawiamy. Bywa różnie. Ten tekst jest o tym, co często robimy, a co w żadnym wypadku nie pomaga naszym dzieciom pokonywać strachu.

Jestem tchórzem

Zawsze byłam tchórzem. Zmieniło się jedynie to, czego się boję. Kiedy byłam dzieckiem i w czasie dorastania to były publiczne wystąpienia, wchodzenie w nowe towarzystwo czy posługiwanie się językiem obcym. Potem udało mi się trochę oswoić lęk wypływający z nieśmiałości. W zamian, po jakimś czasie zaczęłam się bać takich rzeczy, w których wcześniej czułam się odważna. Jako dwudziestolatka podróżowałam z przyjaciółką nocą po jakichś nieznanych mieścinach w Indiach. A odkąd skończyłam trzydzieści lat nawet po własnej ulicy nie lubię wracać nocą sama do domu. 

Macierzyństwo jeszcze pogarsza sytuację. Odkąd urodziła się Bobaska dużo częściej zaczęłam myśleć o tym, czy coś jest bezpieczne. Co i raz pojawiała się w mojej głowie myśl o tym, co by było z Bobaską, jakby coś mi się stało. Albo jej tacie. Co gorsza, bycie rodzicem sprawia, że zaczyna nam towarzyszyć cała masa lęków i obaw o dziecko – o to, że jemu mogłaby się stać jakaś krzywda. Jak zaszłam w drugą ciążę, zrobiło się ich naprawdę dużo. Nie pomogło na pewno to, że na samym początku lekarz nastraszył mnie tym, jakie fatalne skutki dla dziecka mogą mieć przyjmowane przeze mnie leki. Do tego doszły moje własne, irracjonalne obawy związane z rodzeniem chłopca. Wzięły się z tego, że w mojej rodzinie mężczyźni za wcześnie umierają. Piszę o tym teraz tylko dlatego, że już chyba wreszcie sobie z tymi lękami poradziłam – wcześniej bałam się o tym mówić czy nawet myśleć.

Rodzicielstwo w czasach zarazy

Klops urodził się cały i zdrowy. Za to miesiąc później wybuchła pandemia i niemal cały świat zaczął się bać. Też się bałam o bliskich. I o to, że mogliby zarazić się z mojej winy. Na początku się izolowaliśmy. Jak wszyscy. I, jak większość, mieliśmy nadzieję, że to kwestia miesiąca-dwóch i wszystko wróci do normy. A potem okazało się, że norma się zmieniła i, że mamy się przyzwyczajać do „nowej normalności”. Hasło jak żywcem wyjęte z Orwella. I tej nowej normalności przestraszyłam się znacznie bardziej niż wirusa. I zaczęłam od tamtej pory wnikliwiej przyglądać się tym wszystkim swoim lękom i temu, jaki to ma wpływ na moje macierzyństwo.

Teraz już od ponad roku żyjemy wszyscy w świecie ogarniętym pandemią. Gdzie ludzie chodzą po ulicy w maseczkach, wszelkie życie kulturalne przeniosło się do netu, szkoły stoją zamknięte, młodzież siedzi w domach, media podają nieustannie liczbę osób zarażonych i zmarłych, a chorych nie można odwiedzać w szpitalach. I nieustannie serwuje się nam informacje o tym, że jak tak dalej pójdzie to dla naszych bliskich, w razie choroby, zabraknie respiratorów. Nasze dzieci tkwią w tym z nami. Niektóre z nich – jak moje – dopiero zaczynają poznawać świat i doświadczają swoich pierwszych kontaktów z ludźmi.

Chyba wszystkich rodziców łączy teraz obawa o to, jak to się wszystko odbije się na życiu i psychice dzieci. Nauczanie online, pozamykane placówki kulturalne i sportowe, ograniczone spotkania towarzyskie. I codzienne raporty o postępach pandemii. Dzieci reagują różnie. Część po prostu się przyzwyczaja i traktuje tę sytuację jako coś normalnego. Część się boi. Wszystkie obserwują nasze zachowania i budują sobie w oparciu o to, co widzą pewne wyobrażenie o świecie. I o ludziach. To jest zdecydowanie moment, kiedy warto raz jeszcze porozmawiać o tym, jak oswoić lęk – dzieci i własny.

Coś zmieniło się…?

Pandemia jako doświadczenie globalne ma jedną dobrą stronę – pozwala z całą wyrazistością dostrzec pewne cechy współczesnego społeczeństwa, na które większość osób na co dzień nie zwraca uwagi. I wyciągnąć wnioski. Oczywiście, pod warunkiem, że ma się ochotę to zrobić.

Rok temu, zarówno naukowcy jak i filozofowie mówili o roku 2020 jako o przełomowym. Miałby on zmienić myślenie człowieka Zachodu o świecie. Uzmysłowić, że nasze przekonanie o stabilności tego świata, a wraz z nim poczucie bezpieczeństwa, nie ma solidnych podstaw. Pokazać, że pewnych rzeczy nie da się przewidzieć. I że nauka bywa bezradna wobec nich. Innymi słowy, wymusić na nas trochę pokory. Nie wydaje mi się, żeby te przewidywania się sprawdziły. Pokory wciąż nam brak.

Ze świadomością zagrożenia można sobie poradzić na dwa sposoby. Z jednej strony można wziąć ją na bary. Uzmysławiając sobie, że życie nasze i naszych bliskich jest kruche, wciąż dostrzegać jego wartość. To trudniejsze rozwiązanie. Jestem jednak przekonana, że by oswoić lęk, trzeba najpierw przestać przed nim uciekać. Poza tym taka postawa jest zawsze aktualna. Niezależnie od tego, czy żyjemy w czasach pandemii, czy nie. Oczywiście, w zależności od sytuacji prawdopodobieństwo tego, że nas albo osoby, które kochamy spotka coś złego jest różne. Tym jednak, co nas teraz boli, nie jest tylko prawdopodobieństwo. Znam osoby, których styl życia (choćby nałogowe palenie) od dawna narażał je na choroby. A jednak o tym nie myślały. A teraz myślą. Chodzi więc raczej o to, że teraz trudniej nam przestać się na istniejącym niebezpieczeństwie koncentrować.

Wszystko pod kontrolą

Drugim sposobem radzenia sobie ze świadomością zagrożenia jest kurczowe trzymanie się nadziei, że zaraz będzie po wszystkim. I znów będziemy bezpieczni. Tylko musimy przeczekać wiosnę, zrobić lockdown, założyć maseczki, przeczekać jesień, zrobić kolejny lockdown itd. To nie jest droga do tego, by oswoić lęk. I prędzej czy później doprowadzi najpewniej do wielkiego rozczarowania, jeśli nie depresji. Może też skutkować postawą szukania winnego. Bardzo dobrze widać to w Polsce. Z jednej strony telewizja państwowa mówi o chmurze wirusa nad protestującymi kobietami, z drugiej atakuje się tych, co idą w Święta do kościoła, że to egoiści i wszystkich zaraz pozarażają. I jeszcze wciąż jedni drugim wytykają, że nie tak noszą maseczki. Wielu z nas wybiera właśnie taką postawę – jest dla nas łatwiejsza, bardziej naturalna.

Dla współczesnego mieszkańca Zachodu (a chyba tym bardziej mieszkanki, która jest matką) pierwsze rozwiązanie jest tak trudne do przyjęcia, bo przyzwyczaił się do myśli, że jego świat oferuje mu wszelkie możliwe środki zapewniające bezpieczeństwo. Chcemy mieć poczucie, że dysponujemy narzędziami, które chronią nas przed chorobami (ubezpieczenia zdrowotne), biedą (konta oszczędnościowe), zdarzeniami losowymi (ubezpieczone samochody i mieszkania), naszą własną nieuwagą (samo-wyłączające się kuchenki i żelazka), wojną (traktaty pokojowe i organizacje międzynarodowe), dyskryminacją (prawa człowieka), czy skutkami starzenia się (kosmetyki na zmarszczki i siwienie, tabletki na potencję i na skutki menopauzy). Przeraża nas myśl, że coś mogłoby się wymknąć spod kontroli.    

Nowe Średniowiecze

Znalazłam ostatnio pracę monograficzną dotyczącą strachu, w której można przeczytać między innymi bardzo ciekawy rozdział, autorstwa profesora Adama Regiewicza (znajdziesz go TUTAJ). Stawia on tezę, że świat zachodni w XXI wieku bardzo przypomina ten z końca średniowiecza. Na pierwszy rzut oka to dziwne porównanie. Średniowiecze kojarzy się najczęściej z płonącymi na stosach heretykami, wszechwładzą Kościoła katolickiego, toczącymi ze sobą wojny królestwami, dżumą i brudem. A współczesny zachodni świat widzi siebie jako zsekularyzowany, tolerancyjny, demokratyczny, ceni pokój i opiera swoje wartości na nauce i humanitaryzmie.

Wiecie, na czym polega podobieństwo? Myślenie człowieka XXI, tak samo jak jego średniowiecznych przodków, przeniknięte jest strachem. Wtedy obawiano się demonów, czarownic, Żydów i, przede wszystkim, Sądu Ostatecznego. Teraz boimy się katastrofy ekologicznej, chorób cywilizacyjnych, uchodźców, czy starości. Nie ma znaczenia, czy któreś z tych lęków mają bardziej racjonalne podstawy. Istotne jest to, że często się na nich zafiksowujemy.

Uważam, że to bardzo trafna obserwacja. Widać to chociażby po współczesnych reklamach. Królują w nich obecnie leki i suplementy diety. I jeszcze konta oszczędnościowe i super-ekologiczne samochody oraz sprzęt agd (swoją drogą zawsze mnie zadziwia, jak produkujące je firmy wytłumaczyłyby się z tego, że te super-ekologiczne sprzęty są obecnie nienaprawialne, a więc wymagają szybkiego zastąpienia kolejnymi). Widocznie nic tak nas nie skłania do wydawania pieniędzy jak strach. Innymi słowy, jesteśmy społeczeństwem tchórzy. I nie wiemy, jak inaczej oswoić lęk, niż zabezpieczjąc się przed wszystkim.

Współczesny rodzic nie straszy dzieci

Co to wszystko ma do rodzicielstwa? Bardzo dużo. Bo, będąc rodzicami, nie chcemy przecież, żeby nasze dzieci się bały. Dawno już odeszliśmy od metod wychowawczych opartych na strachu. Nie opowiadamy dzieciom o „Dytku na słomianych nogach” (moja mama wspomina tę postać ze swojego dzieciństwa), który przyjdzie, jak nie będą jeść obiadu. Staramy się nie krzyczeć. Odchodzimy od stosowania kar. Nie wytwarzamy presji. Chronimy przed niezdrową rywalizacją i innymi stresującymi sytuacjami. Dobieramy książki i bajki „odpowiednie do wieku”, czyli nie takie, po których „nie będą mogły spać”.

Jednocześnie próbujemy uczyć dzieci, jak oswoić lęk, który towarzyszy im w różnych sytuacjach. Rozmawiamy o emocjach, kupujemy książeczki na ten temat. Pokazujemy im, że każdy się czasem boi i, że to nic takiego, bo można swój strach pokonać. Tylko czy tu wystarczy rozmowa? Jak to, co mówimy, ma się do tego, jak sami żyjemy i myślimy? Nie sposób uczyć dziecka pokonywania lęków, kiedy sami boimy się bać i szukamy zapewnienia, że wszyscy są bezpieczni. A brak tego zapewnienia kompletnie wyprowadza nas z równowagi, odbiera radość i poczucie sensu życia.

Nie taki strach straszny

Strach sam w sobie nie jest niczym złym. Jest potrzebny, jak każda emocja. Ostrzega, skłania do unikania sytuacji niebezpiecznych i chroni nas przed skutkami własnej głupoty. Ze względu na te korzyści nie warto go całkowicie eliminować, także w wychowaniu. Nie chodzi mi w żadnym wypadku o to, żeby dzieci zastraszać albo wymyślać jakieś nieistniejące zagrożenia. Warto natomiast informować o zagrożeniach realnych. O tym, dlaczego nie należy wybiegać na ulicę albo skakać tuż obok szklanki z wrzątkiem. Nie oczekiwać, że maluch sam prawidłowo oceni ryzyko i podejmie racjonalną decyzję. To przyjdzie z czasem. Nasza głowa w tym, żeby dziecko nabywało takich umiejętności. Na samym początku jednak trochę strachu zadziała skuteczniej niż po prostu zasada mówiąca, że nie należy czegoś robić.

Problem ze strachem pojawia się wtedy, kiedy jest on zbyt intensywny i, kiedy przeradza się w długotrwały stan. W psychologii mówi się wtedy o lęku. O ile strach jest reakcją na konkretne niebezpieczeństwo i mija wraz z nim, o tyle lęk ma irracjonalne podstawy. Dlatego może nam towarzyszyć bardzo długo, powodując negatywne skutki dla psychiki. I z tego powodu nie chcemy pozwolić, żeby nasze dzieci wpadały w taki stan. Czasem robimy to przesadnie – zapominając, że nie każdy strach jest lękiem. Nie poruszamy trudnych tematów, jak śmierć, rozstanie albo wojna, nie czytamy baśni, bo są zbyt drastyczne, udajemy, że takie zjawiska jak agresja i przemoc nie istnieją. Próbujemy uchronić nasze dzieci przed całym złem świata. W ten sposób na pewno nie nauczymy ich, jak oswoić lęk.

Lęki filozofów

W filozofii również odróżnia się strach i mniej konkretny stan lęku. Ten drugi Soren Kierkegaard i Martin Heidegger określali mianem trwogi. Trwoga to doświadczenie czy nastrój, którego przyczynę trudno wyjaśnić. Może być tak, że boimy się, choć zupełnie nie wiemy czego. Znacie to? Taki stan, w którym podskakuje się na każde głośniejsze stuknięcie albo skrzypnięcie drzwi i, kiedy wydaje się, że wszystkie nerwy są napięte, a człowiek się poci, choć wcale nie jest gorąco. Mimo, że właściwie nic się nie dzieje. Mi się to zdarzało 😉

Według filozofów trwoga jest bardzo ważnym, egzystencjalnym doświadczeniem. Odnosi się ostatecznie do nicości – do tego, co jeszcze nieistniejące, nieznane, niejasne. Jest ściśle związana z wolnością, bo dotyczy przyszłości – tego, co będzie, co zrobimy. W tym sensie jest czymś głęboko ludzkim. Nie da się żyć bez lęku – jest on nieodzownym elementem naszej egzystencji.

Kierkegaard zauważa, że lęk może mieć destrukcyjny wpływ na osobowość – tak się dzieje, kiedy człowiek się w nim pogrąży. Lęk zaczyna wtedy nami kierować. Odbiera nam wolność. Zgadza się to z tym, co mówi współczesna psychologia. Człowiek zafiksowany na swoim strachu nie jest w stanie w pełni rozwinąć skrzydeł. Lęk zmienia postrzeganie świata. Może powodować trudności z racjonalnym myśleniem i zachowaniem. Skutkować paniką albo agresją. Może wpędzać w nałogi. I rodzi postawę zamkniętą. Sprawia, że nie ufamy ludziom i tracimy zainteresowanie światem. Jeśli chcemy tego wszystkiego uniknąć, nie mamy więc innego wyjścia niż oswoić lęk.

Jaką chcę być mamą?

Napisałam Wam tu w dużym skrócie, co sobie myślałam o strachach moich i cudzych przez te minione miesiące – odkąd żyjemy w „nowej normalności”. Czy doszłam do jakichś wniosków? Otóż tak 🙂

Ostatnio rozmawiałam z mężem o tym, czego każde z nas najbardziej chciałoby nauczyć nasze dzieci. Moja odpowiedź brzmi: chciałabym wychować je na ludzi mądrzejszych niż ja (to wiedziałam od dawna) i odważniejszych ode mnie (to zrozumiałam dopiero teraz). Jasne, boję się o nich, chcę chronić ich, jak mogę przed niebezpieczeństwami, porażkami, rozczarowaniami i wszelkim cierpieniem. Staram się jednak oswoić i zaakceptować myśl, że przed wszystkim ich nie uchronię. I, że jedyne, co mogę im dać, i co będzie im potrzebne w tych sytuacjach, których nie potrafię od nich odsunąć, to odwaga. Mi samej tej odwagi brakuje. Staram się jak mogę, żeby się jej uczyć. Jakieś postępy robię, ale, powiedzmy sobie szczerze, szału nie ma. Może na stare lata nie sposób nadrobić zaległości w tym temacie. Mam jednak nadzieję, że z moich dzieci jeszcze coś będzie i, że z nimi lepiej mi się to uda 🙂

Oswoić lęk

Jak zamierzam uczyć dzieci odwagi? Po pierwsze, nie wychowując ich w, tak zwanej, szklanej bańce. Nie ukrywać tego, że w świecie istnieje zło, śmierć i nieszczęścia. Pokazywać je. Stopniowo, obserwując, czy sobie z tym radzą. Wczoraj byłam z siebie bardzo dumna, bo pierwszy raz, widząc na chodniku martwego gołębia, nie uciekłam z Bobaską na drugą stronę ulicy;) Oczywiście go zauważyła. Wytłumaczyłam, co się stało. Wracałyśmy potem do tematu jeszcze wielokrotnie tego dnia. Może niedługo, oglądając z nią filmy przyrodnicze, powstrzymam się od przewijania scen z zakończonymi sukcesem drapieżnika polowaniami 😉 Na razie jeszcze poczekam 😉

Po drugie, chcę im pokazywać, że pomimo wszelkich defektów świat jest dobry i piękny. I żyje w nim mnóstwo dobrych ludzi. Bo jak bez tej świadomości znieść to, co trudne? Żeby umieć radzić sobie ze złem, smutkiem i strachem, trzeba widzieć dobro. Nie chcę uczyć swoich dzieci nieufności wobec ludzi. I na pewno nie zamierzam szukać sobie na siłę wrogów – na przykład takich, co źle noszą maseczki. Postaram się też – choć to jest dla mnie znacznie trudniejsze – zamiast marudzić na to, czego mi brakuje, cieszyć się tym, co mamy i, co jest fajne. Nie rozpaczać, że dzieci nie mogą iść do teatru ani na basen, tylko zorganizować im domowy seans filmowy albo zabrać do zoo.

Po trzecie, obiecuję sobie, że będę się super-przykładać do tego, żeby walczyć z własnym tchórzostwem. Nie zamierzam rezygnować z zabezpieczeń do kontaktów, zapinania pasów w samochodzie czy dbania o zdrową dietę rodziny. Jednocześnie jednak postaram się dokładać wszelkich starań, żeby nie budować w głowie czarnych scenariuszy. I nie uprzykrzać dzieciom życia z powodu moich lęków o nie. Trzymajcie za mnie kciuki! 🙂

A jak Wy radzicie sobie ze swoimi lękami? Jesteście odważni? Myślicie czasem o tym, czy wychowujecie dzieci na odważnych ludzi – takich, co sobie poradzą z nadchodzącymi czasami? Niezależnie od tego, jakie one będą. I będą potrafiły, niezależnie od okoliczności, postępować dobrze. Czy oswajanie lęków dzieci i rodziców to dla Was trudny temat? Jestem bardzo ciekawa Waszych komentarzy.

fot. Paolo Bendandi (unsplash.com)

Tagged , , , , , , , , , , , , , , , ,
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Justyna
Justyna
2 lat temu

Bardzo fajne, że poruszyłaś tak ważny i trudny temat. Też jestem tchórzem, do tego stopnia, że w pewnym momencie zamiast cieszyć się macierzyństwem, kumulowałam w sobie tylko moje lęki i wymyślałam coraz nowsze rzeczy, którymi powinnam się martwić. Na szczęście szybko się zreflektowałam, że w ten sposób mogę stracić tyle cennych chwil i małych radości 🙂 Dlatego też staram się walczyć ze swoimi lękami i wychowywać moje dziecko w duchu tego, że jednak na świecie jest więcej tych pięknych rzeczy, którymi trzeba się cieszyć, ale na pewno nie zamierzam przed nim ukrywać, że istnieją też te złe. No i twój post zainspirował mnie do przemyśleń czego najbardziej chciałabym nauczyć swojego dziecka 🙂